poniedziałek, 5 listopada 2012

#01_Chiny_B&W

Uliczna jadłodajnia w Fuzhou
W Fuzhou niemalże na każdej ulicy spotykam kilka takich barów i co ciekawe w każdym z nich jest zawsze prawie pełno. Znak, że dają dobrze jeść. Dobrze albo tanio. Przystaję przed wejściem i spoglądam do środka, natychmiast wywołując ciekawskie spojrzenia klientów, którzy są zwróceni akurat w moją stronę. Z daleka widać, że chiński odpowiednik Sanepidu tutaj nie zagląda. Z resztą pewnie nigdzie nie zagląda. Z wewnątrz dolatuje specyficzny zapach miejscowej kuchni, początkowo dość nieprzyjemny ale po kilku godzinach przestaje się na niego zwracać uwagę. Przy wszystkich różnicach to miejsce zaczyna przypominać mi swojskie bary mleczne. Mam ochotę zaryzykować...

Hong-Kong w deszczu

W Hongkongu pogoda zmienia się dosłownie co kilka minut. Gorące słońce, przeplatane intensywną lecz krótkotrwałą ulewą. Prawdziwy przekładaniec. Chowamy się w najbliższym sklepie. Tym razem, jak na złość nie chce przestać padać. Obejrzeliśmy już wszystkie produkty na półkach i nerwowo krążymy u wyjścia. Po drugiej stronie ulicy widzimy ulicznego handlarza, który ma na swoim straganie również parasole. W tej chwili sprzedają się świetnie. Szybka kalkulacja - trzeba przebiec przez dwie jezdnie a to oznacza dwie zmiany świateł i dobrych kilka minut na zewnątrz, a tam prawdziwy prysznic. Wskakuję do sklepu obok - na pierwszy rzut oka jakaś pralnia czy coś w tym stylu. Dziewczyna robi wielkie oczy jak zaczynam jej tłumaczyć, że chcę pożyczyć parasol na kilka minut, żeby pobiec na drugą stronę do handlarza po... parasol. Na szczęście to Hongkong, tutaj wszyscy mówią po angielsku, w Pekinie mógłbym zapomnieć o takiej akcji. Wracam, oddaję parasol dziewczynie z pralni. Stajemy na chodniku i rozkładamy swoje nowe nabytki gdy nagle... przestaje padać.

Narada "starszych" w Szanghaju
Siedzieliśmy w jedynej knajpie w Szanghaju, w której podawano Carlsberga. Co więcej z powodu braku przekonania Chińczyków do tego trunku, ta pięknie usytuowana, tuż na brzegu rzeki Huangpu restauracja, świeciła pustkami. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że takie miejsce istnieje. Leżąca na delikatnym wzniesieniu, była w magiczny sposób odseparowana od wszechobecnego szumu wielkiego miasta jakim jest Szanghaj. Spoglądaliśmy na nabrzeże zastanawiając się, czy od tłumów maszerujących w dole nie odgradza nas aby czarodziejska szyba. Wyjąłem aparat  żeby zrobić kilka zdjęć zachodzącego nad wieżowcami słońca, gdy nagle mój wzrok przyciągnęła nerwowo rozglądająca się czerwona czapka. Skierowałem obiektyw na żywo dyskutujący tercet. Wielki Brat patrzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz