sobota, 30 czerwca 2012

Art Naif.

Na sobotni poranek Najlepsza z Żon zaplanowała rodzinną wycieczkę do pobliskiej galerii - Szyb Wilson. Dzieciarnia, która jeszcze nigdy nie miała okazji być w prawdziwej galerii malarstwa cała podekscytowana zbliżającą się wyprawą. Tata, który już w swoim życiu kilka galerii różnego rodzaju odwiedził, do przedsięwzięcia podchodził nieco sceptycznie. Słyszał, co prawda, że powstają gdzieniegdzie jakieś interaktywne muzea, w których już nie spotyka się recytujących z pamięci informacji o każdym eksponacie, znudzonych swoją pracą, przewodników ale jako, że nie widział na własne oczy to nie wierzył.

Kiedy jednak cała rodzinka przekroczyła próg wystawy Art Naif Festiwal to dzieciarnia oniemiała z wrażenia. Tata z resztą też.

Różnorodność barw i technik, mnogość szczegółów i dbałość o detale, pomysłowość autorów i ich wizje - wszystko to zapiera dech w piersiach. Dziś mam pewność, że nie ma lepszego początku dla zaznajomienia dzieciaków z szeroko rozumianą sztuką niż sztuka naiwna.  Proste, często pozbawione perspektywy i światłocienia, wyglądające jakby malowane ręką dziecka, obrazy zachwyciły nasze córy. Dziewczyny biegały od obrazu do obrazu, co chwilę pokazując sobie bądź nam jakiś szczególik. 

My także bawiliśmy się świetnie, oglądając wizje autorów z różnych stron świata a czyniąc to w takim miejscu - dawnym szybie kopalni Wieczorek, w pobliżu katowickiego Janowa, gdzie powstała słynna grupa Teofila Ociepki nabraliśmy chęci na powtórne obejrzenie genialnego filmu Lecha Majewskiego - Angelus. Kto nie widział niech najpierw odwiedzi Art Naif Festwial, a później do wypożyczalni i nadrabiać zaległości!

Marysia podziwia sztukę naiwną.
Jedna z sal wystawowych Galerii Szyb Wilson
Instalacja Przestrzeń Sterylności - Gabinet Lekarski
Prace zdobywcy Grand Prix 2009 - Jeana Deletre

środa, 20 czerwca 2012

Tajemnica Miłości

Trwające Euro 2012 (nie bez przyczyny ten wpis pojawia się w dniu, w którym nie są rozgrywane spotkania turnieju) skutecznie przeszkadza mi w aktualizowaniu bloga, choć wpisów oczekujących co niemiara: o Baczyńskim i o Piątku, o Oblężeniu Pereza-Reverte, o Cormacu i o żółwiu z Dziećkowic.

Tematy na szybkie notki dostarczają za to dzieciaki. Marta załapała straszną fazę na krótkie powieści Martina Widmarka z serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai.

Najlepsza z Żon, Tajemnicę Miłości przywiozła w sobotni poranek. Marta natychmiast książkę przechwyciła zapewniając, że nie będzie czytać tylko poogląda (skądinąd fajne) ilustracje. Z powieścią nie rozstawała się przez cały dzień (na kocu przed domem, na stole przy obiedzie, na kanapie podczas oglądania bajek itp.) oczekując wieczoru gdy zasiądzie wraz z mamą do czytania.

Tuż przed snem Magda rozpoczęła czytanie: Marta nawet nie mruga z wrażenia, cała zasłuchana, Marysia za to z każdym zdaniem ma coraz cięższe powieki a z każdą przewracaną stroną coraz cięższych oddech. Nagle, po kilkunastu minutach czytania, gdy intryga gęstnieje a my jesteśmy coraz bardziej pewni, że nasza młodsza córa już śpi i z pewnością nie śledzi akcji powieści, Marysia podnosi się z szeroko otwartymi oczami i konfidencjonalnym szeptem mówi:

- To higienistka Mary ukradła te pieniądze...

Nie byliśmy w stanie powstrzymać śmiechu.

sobota, 9 czerwca 2012

Inglisz is fan...

Marysia ogląda sobie obrazki z Angielskiego ABC, co chwile zadając pytania, które przeszkadzają mi w spokojnym delektowaniu się komentarzami znęcającymi się nad Franciszkiem Smudą po wczorajszym meczu Polaków na Euro.

- Jak jest po angielsku kot?
- A cat.
- Aha. Jak jest po angielsku lew? - Marysia jest uparta.
- A lion.
- Tatusiu, a pies po angielsku?
- A jak myślisz Marysiu?
- Eee.. A pies? - Trudno jej odmówić logiki.

Marta tymczasem spędzi swój pierwszy tydzień bez rodziców w Ustroniu na Zielonym Przedszkolu. Trudno powiedzieć, kto bardziej przeżywa ten wyjazd Marta czy my? Ma on natomiast na pewno bardzo pozytywny wpływ na naszą młodszą córkę, która nieproszona przez nikogo sama sprząta po sobie zabawki. Pewnie się boi, że ją wyślemy tam gdzie Martę :)

Eee... A pies?
Oj ciężka ta walizka, ciężka.

EURO 2012

Z dedykacją dla trenera Franciszka nie-robię-zmian Smudy.

wtorek, 5 czerwca 2012

Walka z wiatrakami...

Hiszpańskie miasteczka od lat toczą spór o to, które z nich Cervantes opisał na kartach Don Kichota z La Manchy, jako miejsce pojedynku błędnego rycerza z wiatrakami. Czy to Consuegra ze swoimi jedenastoma wiatrakami pośród których przechadzał się pisarz czy też raczej Campo de Criptana miasteczko leżące niedaleko Toboso, skąd pochodzić miała Aldona Lorenzo, słynna Dulcynea?

Gdyby jednak, zacny szlachcic z La Manchy zawędrował w swych wojażach aż do Polski, to słynne starcie mógłby odbyć tylko i wyłącznie na farmie wiatrowej w Margoninie. Co prawda jeśli się dokładniej przyjrzeć tym naszym współczesnym wiatrakom, to poza kolorem (też biały) w niczym nie przypominają niskich, krępych budowli z czterema skrzydłami, które szlachetny Don Kichot wziął za olbrzymy. Gdybym wypił jeszcze jedno piwo, to zaryzykowałbym nawet tezę, że dzisiejsze wiatraki wziąć można za archetyp współczesnego kobiecego piękna - anorektycznie kościste, strzeliście wysokie o wystających łopatkach.

Chociaż odbiegają urodą od średniowiecznego kanonu, to Don Kichot byłby z pewnością zadowolony z ilości tych wychudzonych olbrzymów. W Margoninie bowiem znajduje się największa w Polsce (ósma w Europie) farma wiatrowa, na którą składa się 60 turbin. Przejeżdżając trasą nr 190 z Gniezna do Krajenki nie sposób nie zauważyć imponującej ilość wiatraków, które - jak czynią to od wieków - nie tylko nie zakłócają ale też elegancko wpisują się w urokliwy krajobraz.


Ich ogrom poznać jednak można dopiero zbliżając się pod sam wiatrak. Słup nośny ma długość 100m a rozpiętość śmigieł 90m! Obawiam się, że nawet na swoim ukochanym wierzchowcu i za pomocą swej kopii, Don Kichot nie sięgnąłby skrzydła takiego olbrzyma.


Stojąc u stóp wiatraka i spoglądając w górę miałem niesamowite uczucie nierealności całej tej sceny. Z jednej strony rytmiczny, niemalże hipnotyczny szum obracającego się śmigła, z drugiej jego ogrom i prędkość zaprzeczająca jego masie. Nad wszystkim poszarpane wiatrem, ale wydawać by się mogło, że skrzydłem, jasne chmury. Nie wiem czy Cervantes podczas swoich spacerów w otoczeniu wiatraków czuł się podobnie, pewien jednak jestem, że w swojej powieści nie bez przyczyny zrobił z nich iluzorycznego wroga dla swojego rycerza.



Całość dopełniała pogoda, która już dawno tak dobrze mi nie dopisała jak podczas tej przypadkowej foto-wyprawy. Piszę 'przypadkowej', bo w życiu się nie spodziewałem, że wzdłuż trasy będą takie 'atrakcje'.