czwartek, 13 sierpnia 2009

Lód


Z Lodem Jacka Dukaja jest jak niemal z każdą jego powieścią. Przez pierwsze siedem, osiem stron zgrzytam zębami pod naporem nowych pojęć, słów i nazwisk; Przecieram oczy z trudnością wpatrując się w prawdopodobnie najmniejszą na świecie czcionkę; Chwilami zmuszam się by powrócić do wcześniejszego akapitu aby zrozumieć sens dialogu bądź - jak to u Jacka bywa - rozbudowanego zdania. Czasami nawet odkładam Dukaja na półkę, niech poczeka na mój lepszy dzień.

Lód czekał na swój dzień siedem miesięcy. O trzy mniej niż wcześniejsze Inne Pieśni i pięć mniej niż Czarne Oceany (przy tym progresie dostrzegam pewną szansę, na przeczytanie następnej powieści zaraz po przyniesieniu z księgarni). Tym razem Dukaj na pierwszych stronach wymalował swoim piórem skutą lodem Warszawę trzeciej dekady XX w. pod rosyjskim panowaniem z całym inwentarzem rosyjskich nazw, nazwisk i słów (Bogu dzięki, że nie zdecydował się ich pisać cyrylicą bo pewnie przeszło mu to przez myśl) a głównym bohaterem powieści uczynił kontestującego arystotelowską logikę polskiego matematyka. I choć przebrnąłem dopiero przez niecałe sto pięćdziesiąt stron tej liczącej ich ponad tysiąc bukwy a Benedykt Gierosławski jest dopiero na samym początku swej podróży na Syberię to znów zgrzytam zębami.

Zgrzytam zębami z zazdrością niespełnionego grafomana, który chyli czoła przed literackim kunsztem Dukaja; Przecieram oczy ze zdumieniem wgłębiając się w misternie skonstruowany świat wielowymiarowej logiki, polityki i - nade wszystko - Lodu; Chwilami zmuszam się by powrócić do fenomenalnego akapitu w którym mister Dragan okazuje się być Nikolą Teslą. I tylko jedna rzecz w tym zakończeniu różnić się będzie od wstępu: Z pewnością nie zamierzam odkładać Dukaja na półkę przez następne kilka dni.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Psia Opowieść

Ewka zawsze chciała mieć dużego psa.

A jeśli już nie dużego, to przynajmniej: średniego psa.

Nie żeby miała coś do małych piesków, tych wszystkich pudli, jamników czy sarenek. O nie! Po prostu chciała coś, co wygląda jak pies a nie jak nietoperz na czterech łapach.

Facet na targu w Będzinie (lub Będziniu - jak kto woli) miał w koszyku gromadkę szczeniaków. W oko wpadł nam szczególnie jeden: drobny, w biało-czarne łaty z miękką sierścią. Wyglądał jak pluszowy. Spojrzeliśmy na siebie z Magdą i decyzja zapadła. Jeszcze tylko pytanko do faceta: A czy przypadkiem nie będzie za mały?

Za mały!? Na pewno nie!

Pierwsze dni niepewności.
Jakiś taki mało ruchliwy, ciągle śpi, nic nie je i ledwo chodzi. A gdy już chodzi to kołysze się na wszystkie strony jakby grunt sam uciekał mu spod nóg. Kiedy spał kilka razy sprawdzałem czy oddycha i pomyślałem wtedy: Boże, czy on chociaż doczeka przyjazdu Ewki?

Doczekał...

I na pewno nie jest za mały!
Zaryzykować można nawet tezę, że jest nieco... za duży.
Zdarza mu się aportować podkłady kolejowe.

Powyżej Frodo (80kg) wyprowadzający Ewkę (50kg) na spacer