O 4:07, na trzynaście minut przed planowaną pobudką zdecydowanym ruchem ręki wyłączyłem budzik w telefonie. Chociaż zazwyczaj w dupie mam wstawanie o tak nieludzkiej porze, szczególnie w Niedzielę, tym razem chciałem zmierzyć się ze wschodem słońca nad zalewem w Dziećkowicach, sprawdzając w terenie nowy statywik. Lenistwo przeważyło. Po szybkim rozważeniu wszystkich za i przeciw, odwróciłem się na drugi bok i ponownie zanurzyłem się wprost w objęcia Morfeusza.
Drugie zerknięcie na zegarek - 5:07. Jak się ruszę to zdążę dojechać przed 5:40 czyli tuż przed 'show' matuli Natury. Zerknąłem przez okno. Pogoda ok.
Wskoczyłem w znoszone jeansy i polar, którego istnienie przeczy prawom fizyki. W lewą rękę złapałem torbę ze sprzętem, w prawą nowy statyw. Rytualne poszukiwanie dokumentów i kluczyków do samochodu. Biegnąc na dół niemal spadłem ze schodów. Jeszcze buty, sznurówki, drzwi i jazda. Na trasie S1 nieco mglisto, będą fajne foty. Gnam na wyścigi, światła coraz więcej czasu coraz mniej. Jeszcze pod jezioro trzeba podjechać a nie bardzo pamiętam drogę. Lewo, prawo, długo prosto. Kończy się asfalt, zaczyna się las. Znowu drzwi, sprzęt, statyw. Prawie biegiem do brzegu. Miejscówka jest ok, warunki też. Uśmiechnąłem się do siebie - zaraz się zacznie! Rozłożyłem statyw, wyjąłem aparat, zmieniłem portretówkę na szeroki kąt, dokręciłem polar. Jeszcze tylko przełącznik na 'on' i...
KURWA, KURWA, NO ŻESZ KURWA MAĆ!
Akumulator został w domu, w ładowarce.
Złożyłem statyw, odkręciłem polar, aparat ze złością schowałem do torby. Odwróciłem się i na chwilę usiadłem na brzegu. W oddali szybko przebiegły trzy sarny. Niebo jak kożuchem mleka pokryte białą mgłą, zaiskrzyło wnet szkarłatem. iPhone'm strzeliłem pożegnalną fotę. Tak tylko, pro-forma.
Drugie zerknięcie na zegarek - 5:07. Jak się ruszę to zdążę dojechać przed 5:40 czyli tuż przed 'show' matuli Natury. Zerknąłem przez okno. Pogoda ok.
Wskoczyłem w znoszone jeansy i polar, którego istnienie przeczy prawom fizyki. W lewą rękę złapałem torbę ze sprzętem, w prawą nowy statyw. Rytualne poszukiwanie dokumentów i kluczyków do samochodu. Biegnąc na dół niemal spadłem ze schodów. Jeszcze buty, sznurówki, drzwi i jazda. Na trasie S1 nieco mglisto, będą fajne foty. Gnam na wyścigi, światła coraz więcej czasu coraz mniej. Jeszcze pod jezioro trzeba podjechać a nie bardzo pamiętam drogę. Lewo, prawo, długo prosto. Kończy się asfalt, zaczyna się las. Znowu drzwi, sprzęt, statyw. Prawie biegiem do brzegu. Miejscówka jest ok, warunki też. Uśmiechnąłem się do siebie - zaraz się zacznie! Rozłożyłem statyw, wyjąłem aparat, zmieniłem portretówkę na szeroki kąt, dokręciłem polar. Jeszcze tylko przełącznik na 'on' i...
KURWA, KURWA, NO ŻESZ KURWA MAĆ!
Akumulator został w domu, w ładowarce.
Złożyłem statyw, odkręciłem polar, aparat ze złością schowałem do torby. Odwróciłem się i na chwilę usiadłem na brzegu. W oddali szybko przebiegły trzy sarny. Niebo jak kożuchem mleka pokryte białą mgłą, zaiskrzyło wnet szkarłatem. iPhone'm strzeliłem pożegnalną fotę. Tak tylko, pro-forma.
ooooooooo masz nowy statyw.
OdpowiedzUsuńZnam ten ból niedawno zrobił bym zdjęcie życia za które dostał bym miliardowe honorarium gdybym nie zostawił akusi w ładowarce
Zaczyna się okres polowania na piękno natury :) nie ta to następna niedziela... :)
OdpowiedzUsuńAle się ubawiłem czytając ten wpis :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Sebastian