czwartek, 25 września 2014

O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu...

Tegoroczna zimowa wędrówka po Tatrach Wysokich pozwoliła mi nie tylko przekonać się jak zachwycające i zarazem niebezpieczne są góry pokryte białym puchem, ale też uświadomiła mi, że pojęcie takie jak kondycja w moim wypadku powinno być używane wyłącznie z przymiotnikami: słaba, wątła bądź mizerna. Jestem w stu procentach przekonany, że moi kompani kilka razy poważanie zastanawiali się czy zepchnięcie mnie w szczelinę nie będzie summa summarum bardziej opłacalne od ciągłego wypatrywania mojej sylwetki i oczekiwania kiedy do nich wreszcie dotrę, opóźniając przy tym cały zespół. Chcąc uniknąć w przyszłym roku spojrzeń łaknących krwi postanowiłem nad ową kondycją odrobinę popracować biegając od czasu do czasu po okolicy.

Tyle tylko, że jak już się raz rozpędziłem to teraz za nic nie potrafię się zatrzymać. Z trzech biegów w tygodniu zrobiły się cztery (po prawdzie za chwilę będzie pięć, a ja już widzę minę Najlepszej z Żon jak to przeczyta), z dziesięciu kilometrów przebieganych tygodniowo zrobiło się czterdzieści, a dwudziestominutowe przebieżki zamieniły się w ponad godzinne eskapady. Przy okazji okazało się też, że w mojej dzielnicy jest ciut więcej ulic niż trzy i na domiar złego na wszystkie - niezależnie z której strony próbować - prowadzą podbiegi. Najgorsze jednak jest to, że frajdę zaczęła mi sprawiać ta ocierająca się czasami o masochizm rywalizacja z samym sobą, swoista pogoń za kolejnym kilometrem i wyścig o każdą kolejną sekundę.

Nie mam najmniejszego zamiaru tą notatką kogokolwiek do biegania zachęcać. Powiem więcej: siedząc na dupie w domu przed telewizorem albo z książką w ręku było mi równie fajnie, i na dodatek nie bolały mnie łydki i kolana, a moje stopy nie musiały być oklejone plastrami. Jednak takie chwile jak ta poniżej, kiedy debiutujesz w zawodach i pobijasz swoją życiówkę na 10km o ponad 2 minuty, a cały dystans przebiegasz szybciej niż dwa miesiące wcześniej o ponad 12 minut sprawiają, że warto żyć. Nawet jeśli wyglądasz przy tym jak koń po westernie, a sympatyczna pani policjantka pilnująca porządku na jednym z nawrotów widząc twoje męczarnie trzy razy upewnia się, że z tobą wszystko w porządku...

6 komentarzy:

  1. Niech go ktoś zastrzeli albo co...
    Teraz będę musiał za nim po górach latać a było tak fajnie co dwadzieścia minut dziesięcio minutowy postój a sumienie czyste bo przecież nie mogę zostawić kolegi.
    Podziwiam za determinacje i za ilość wolnego czasu
    Ps. wiem powtarzam się

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jest to aż tak czasochłonne jak się wydaje. Wystarczy po prostu szybciej biegać :P

      Usuń
  2. spoko, spoko, za rok córeczka pójdzie do 4 klasy, to się skończy wolny czas.... vide up sąsiad zza miedzy, który od niedzieli w Dąbrowie nie może znaleźć chwili czasu na bieganie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaaa... Powiedział ten, który zasunął wczoraj 22 km.

      Usuń
  3. No to powodzenia dalej :) Bieganie wciąga strasznie, najgorsze w tym jest, jest dość czasochłonne - a bieganie z kimś, przynajmniej w moim przypadku jakoś niezbyt się sprawdza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to szczęście, że mogę biegać niedaleko domu, więc odpada część związana z dojazdem przez co całość trochę się skraca.

      Usuń