poniedziałek, 28 marca 2011

Coś się kończy coś się zaczyna...


Hajdarowicz postanowił przenieść 'Przekrój' do Sieci. I choć deklaruje co prawda, że to decyzja powzięta półtora roku temu, jeszcze przed zakupem przez niego tygodnika od Ediepresse, to wydaje mi się, że ten ryzykowny ruch (content witryny jest płatny) jest stosunkowo świeżym pomysłem ukierunkowanym nie tyle na pozyskanie nowej grupy czytelników ale raczej na obcięcie kosztów.

Przy tej okazji z zaskoczeniem przekonałem się, że w kwestii czytania na komputerze jestem bardzo staroświecki - brak mi zapachu farby drukarskiej i szeleszczących kartek. Dodając do tego fakt, że iPhone używany przez cały dzień do telefonowania (Apple tę akurat funkcjonalność skrzętnie w swoich reklamach pomija) ma tendencję do rozładowywania się właśnie podczas surfowania tudzież czytania, daleki jestem od przesiadania się na media elektroniczne. Jeszcze w zeszłym tygodniu papierowy 'Przekrój' wystarczał na dwie sesje w wannie, nowe skrócone (ale i tańsze wypada wspomnieć) wydanie już tylko na jedną.

Będę jednak Hajdarowiczowi kibicował wykupując abonament do witryny. Pod jego skrzydłami bowiem, 'Przekrój' ewoluował w stronę, która mi najbardziej odpowiada i za prawdę żal mi tracić dostęp do pełnej zawartości tygodnika. Niech no jeszcze wydawca wyciągnie rękę do Chacińskiego, ten niech zaciśnie zęby i popełni od czasu do czasu jakiś felieton lub recenzję najlepiej zamiast Pilchowego Dziennika (sorry Jerzy) lub pop-felietonu Orbitowskiego (sorry Łukasz, to tylko wyrachowana zazdrość) i ma Hajdarowicz we mnie czytelnika do śmierci. Mej lub też (tfu, tfu odpukać) 'Przekroju'.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Do nowej rzeczywistości (niewirtualnej) postanowił się w tym roku przenieść również Adam Małysz. I choć wielu o tym przebąkiwało już wcześniej, to cały kraj na wieść tą jęknął, westchnął i przysiadł z wrażenia. Część twierdzi, że to najlepszy czas by ze sceny zejść niepokonanym, część, że mógł jeszcze przynajmniej do olimpiady w Soczi doskakać bo jak to tak, w pełni formy karierę kończyć?

W całej tej ogólnopolskiej gorączce najbardziej żal mi... Kamila Stocha, bo że Małysz wielkim sportowcem był i basta to wszyscy wiedzą. Ale o tym, że Stoch miał najlepszy sezon w karierze (trzy zwycięstwa w Pucharze Świata, Małysz tylko jedno), że skakał momentami wyśmienicie i że to także dzięki niemu drużyna otarła się o medal w konkursie drużynowym jakoś wszyscy zapomnieli. Wszystko z resztą wskazuje na to, że Kamil będzie miał już przejebane do końca swojej kariery. Adam zawsze będzie tym pierwszym, Adam zawsze będzie tym skromniejszym, no i raczej nie zapowiada się na Stochomanię (to nawet fatalnie brzmi).

Coś się kończy, coś się zaczyna.

W telewizji najwyraźniej skończyła się era rozmów polityków z politykami, polityków z dziennikarzami czy nawet polityków z fachowcami. Zaczęła się natomiast era rozmów polityków z muzykami będącymi w jakiś sposób - czort jeden wie w jaki - uosobieniem całego społeczeństwa - czort jeden wie jakiego.

Cały ten spektakl ze strony premiera Tuska obliczony na zyskanie uznania w oczach tych 'rozczarowanych', a ze strony 'rozczarowanych' na okazję do wygłoszenia niczym nie popartych przemówień (w których celował Hołdys zabierając się do zadania pytania jak Fidel Castro do przemowy na wiecu) okazał się korzystny jedynie dla nadawcy, który w porze spacerowo-obiadowej osiągnął niemal milionową oglądalność. Krótka sonda pośród moich znajomych pokazała, że zwolennicy premiera byli zachwyceni jego odpowiedziami, rozczarowani wyborcy PO doszli do wniosku, że trio wspomagane prowadzącym nieźle premierowi dowaliło a wyborcy PIS podkreślili, że było zdecydowanie za mało pytań o Smoleńsk co wyraźnie wskazuje, że całe spotkanie było ukartowane przez bliżej nieokreślony spisek.

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Egipt i Libia wydeptują własną ścieżkę ku demokracji przy pomocy fundamentalistów z karabinami, którym wydatnie pomagają lub przeszkadzają w zależności od swoich interesów włodarze z USA i UE. Niezależnie od rezultatu afrykańskich rewolucji świat już przeszedł ogromną metamorfozę.

Media niewiele trąbią o ofiarach, dziś dla nich ważniejszy jest spadek obrotu związany z zastojem turystyki w Egipcie, wpływ incydentów zbrojnych na cenę baryłki ropy oraz na inwestorów, którzy zdecydowali się prowadzić działalność w offshoringowych lokalizacjach. Jak widać ludzkie życie i tragedia przestały mieć jakąkolwiek wartość również dla statystycznego widza.

Jak ktoś słusznie na Bashu zauważył, wszystko się poprzekręcało: Francja pierwsza rusza do walki, Niemcy ani o tym myślą, a Rosja apeluje o pokój.

Coś się kończy, coś się zaczyna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz