Pamiętam smak niedojrzałych papierówek zerwanych z cudzego ogródka, pamiętam bicie serca tuż przed przeskoczeniem przez płot, pamiętam szalony śmiech podczas ucieczki.
Pamiętam cygaro, które ktoś podprowadził ojcu, cygaro nie mające końca, cygaro którego nie daliśmy rady wypalić w czwórkę.
Pamiętam cztery tygodnie wagarów, cztery tygodnie radości i strachu przed jutrem. Pamiętam dzień, w którym już wiedzieli, pamiętam, że nie chciałem wrócić domu lecz wrócić musiałem.
Pamiętam moment, w którym chłopak dostał ataku padaczki. Moment zamrożenia, moment przerażenia, moment ulgi, kiedy ktoś obrócił go na bok, włożył patyk do ust i pobiegł po pomoc. Moment wstydu, że to nie ja pomogłem.
Pamiętam moment, w którym chłopak dostał ataku padaczki. Moment zamrożenia, moment przerażenia, moment ulgi, kiedy ktoś obrócił go na bok, włożył patyk do ust i pobiegł po pomoc. Moment wstydu, że to nie ja pomogłem.
Pamiętam drzewo, które rosło obok harcówki, drzewo na które można było wejść tylko skacząc z poręczy pobliskich schodów. Drzewo, na które nigdy nie wolno mi było się wspinać. Pamiętam strach przed wyznaniem jak to się stało, pamiętam szpital, pamiętam gips.
Pamiętam dręczące mnie poczucie winy, po papierówkach, po cygarze, po wagarach, po ataku, po drzewie.
Dobrych chwil nie pamiętam. Nie dlatego, że ich nie było, raczej dlatego, że było ich tak wiele. Że były codziennością.
Te złe, też już właściwie zapomniałem. Nie myślę o nich, nie zastanawiam się na nimi, nie mam poczucia winy. A teraz, gdy tak je tutaj wymieniam, nawet się do siebie uśmiecham, na ich wspomnienie.
Dzieciństwo - pień Drzewa Życia, po którym wspinając się, uczę się rozpoznawać co dobre i co złe, pytam dlaczego i po co. Wybieram gałąź, którą podążam. Ale czy to na pewno mój wybór? Jak mocno determinuje mnie rodzina, wiara, przekonania? Jak mocno oplatają mnie moje korzenie?
Terrence'a Malicka - Drzewo Życia, to film cholernie osobisty. Film, w którym wraca do Waco lat 50-tych, do wspomnień o swoim ojcu i matce, do wspomnień o swoich braciach, do chwil szczęśliwości i smutku, do chwil radości i strachu, do pytań, które wówczas zadawał, a na które nigdy nie dostał odpowiedzi. Film o dorastaniu z Bogiem i obok Boga, film o poznawaniu dobra i zła, film o czasie, który płynie w przód jak wartka rzeka nie licząc się z nikim i niczym, film o tym jak miłość ma blisko do nienawiści i o tym, że wszystko ma swój początek i swój koniec. Mam wrażenie, że to również film, w którym Malick rozlicza się ze swoją przeszłością. Film, w którym oddaje hołd bratu, który odebrał sobie życie. Film, w którym Malick stara się tą śmierć zrozumieć i wybaczyć - bratu, rodzicom bądź sobie.
Drzewo Życia to zarówno symbol rodziny (drzewo genealogiczne), symbol przedstawiający pokrewieństwo wszystkich organizmów żywych na Ziemi (drzewo filogenetyczne) jak i symbol mistyczny występujący w każdej mitologii i religii świata: biblijne - Rajskie Drzewo, nordyckie - Yggdrasil, żydowskie - Drzewo Seforot. Malick z rozmysłem łączy w swoim filmie te znaczenia wplatając w rodzinną historię obrazy narodzin pierwszych form życia na Ziemi niczym z naukowych filmów przyrodniczych, tłumacząc swojemu bohaterowi, że nie musi wybierać pomiędzy drogą łaski lub natury lecz, że drogi te są ze sobą nierozerwalnie splątane. Drzewo życia to symbol łączący naukę i wiarę.
Drzewo życia to jak zawsze w wypadku filmów Terrence'a Malicka prawdziwe arcydzieło pod względem wizualnym (zdjęcia tym razem autorstwa Emmanuela Lubezkiego). Tutaj znów każde ujęcie jest perfekcyjnie skomponowane a każda scena nakręcona podczas 'złotej godziny', gdy światło zachodzącego słońca staje się nie tylko elementem dekoracji ale też często najważniejszym jej aktorem.
Wszystkie ujęcia z okresu dzieciństwa głównego bohatera, filmowane są z dołu, z wysokości dziecka, często kamerą z ręki, co daje wrażenie uczestnictwa w historii. Wiele kadrów i ujęć odnaleźć można we wcześniejszych dziełach reżysera - spacer aleją w otoczeniu drzew tak jak w Badlands, kłosy traw jak Days of Heaven i Thin Red Line, monumentalne zbliżenia na twarze jak we wszystkich filmach Malicka. Chóralna i fortepianowa muzyka poważna dopełnia dzieła.
Część widzów podczas pokazu w Cannes wygwizdała werdykt jury przyznający Złotą Palmę Drzewu Życia, krytykując natrętne, biblijne moralizatorstwo reżysera, niezrozumiały fragment o narodzinach życia na ziemi i wszechobecny w filmie patos na pograniczu kiczu wzmocniony monumentalną muzyką i ciągłym, niemalże nawiedzonym, szeptem bohaterów.
Ja przed tym werdyktem chylę czoła.
Drzewo Życia, przeniosło mnie na chwilę do czasów mojego dzieciństwa, do chwil pozornej beztroski, do momentów poznawania świata, do pierwszych poważnych wyborów. Drzewo Życia sprawiło, że zatrzymałem się na sekundę by spojrzeć wstecz i zastanowić się, co sprawiło, że jestem taki jaki jestem. Jakie wydarzenia ukształtowały moją moralność, jakie zdarzenia ukształtowały moje Ja.
Terrence Malick stoi po przeciwnej stronie współczesnego kina realizmu, które każdą historię stara się opowiedzieć dosłownie, na pograniczu paradokumentu, bez zbędnej ornamentyki. Opowieść Malicka pozbawiona metafizyki obroniłaby się z pewnością jako historia rodziny z problemami, byłaby wówczas jedynie - albo aż - kolejnym filmem ukazującym ludzką kondycję przez pryzmat jednostki. Drzewo Życia to jednak pod każdym względem bardziej przemyślany koncept.
To nie jest najlepszy film Terrence'a Malicka. Bez wątpienia jest to jednak jego najodważniejszy film i z pewnością - dla niego - najważniejszy. Gdy obejrzałem Drzewo Życia naszła mnie smutna konkluzja, że po śmierci Stanleya Kubricka i jego 2001: Odysei Kosmicznej, jedynie Terrence Malick jest na tyle odważny a może i szalony by porwać się na zrobienie filmu, który nie tylko zadaje ale też stara się odpowiedzieć na pytanie o przyczyny i sens naszego - mojego - istnienia we wszechświecie.
Dobrych chwil nie pamiętam. Nie dlatego, że ich nie było, raczej dlatego, że było ich tak wiele. Że były codziennością.
Te złe, też już właściwie zapomniałem. Nie myślę o nich, nie zastanawiam się na nimi, nie mam poczucia winy. A teraz, gdy tak je tutaj wymieniam, nawet się do siebie uśmiecham, na ich wspomnienie.
Dzieciństwo - pień Drzewa Życia, po którym wspinając się, uczę się rozpoznawać co dobre i co złe, pytam dlaczego i po co. Wybieram gałąź, którą podążam. Ale czy to na pewno mój wybór? Jak mocno determinuje mnie rodzina, wiara, przekonania? Jak mocno oplatają mnie moje korzenie?
Drzewo Życia to zarówno symbol rodziny (drzewo genealogiczne), symbol przedstawiający pokrewieństwo wszystkich organizmów żywych na Ziemi (drzewo filogenetyczne) jak i symbol mistyczny występujący w każdej mitologii i religii świata: biblijne - Rajskie Drzewo, nordyckie - Yggdrasil, żydowskie - Drzewo Seforot. Malick z rozmysłem łączy w swoim filmie te znaczenia wplatając w rodzinną historię obrazy narodzin pierwszych form życia na Ziemi niczym z naukowych filmów przyrodniczych, tłumacząc swojemu bohaterowi, że nie musi wybierać pomiędzy drogą łaski lub natury lecz, że drogi te są ze sobą nierozerwalnie splątane. Drzewo życia to symbol łączący naukę i wiarę.
Drzewo życia to jak zawsze w wypadku filmów Terrence'a Malicka prawdziwe arcydzieło pod względem wizualnym (zdjęcia tym razem autorstwa Emmanuela Lubezkiego). Tutaj znów każde ujęcie jest perfekcyjnie skomponowane a każda scena nakręcona podczas 'złotej godziny', gdy światło zachodzącego słońca staje się nie tylko elementem dekoracji ale też często najważniejszym jej aktorem.
Wszystkie ujęcia z okresu dzieciństwa głównego bohatera, filmowane są z dołu, z wysokości dziecka, często kamerą z ręki, co daje wrażenie uczestnictwa w historii. Wiele kadrów i ujęć odnaleźć można we wcześniejszych dziełach reżysera - spacer aleją w otoczeniu drzew tak jak w Badlands, kłosy traw jak Days of Heaven i Thin Red Line, monumentalne zbliżenia na twarze jak we wszystkich filmach Malicka. Chóralna i fortepianowa muzyka poważna dopełnia dzieła.
Część widzów podczas pokazu w Cannes wygwizdała werdykt jury przyznający Złotą Palmę Drzewu Życia, krytykując natrętne, biblijne moralizatorstwo reżysera, niezrozumiały fragment o narodzinach życia na ziemi i wszechobecny w filmie patos na pograniczu kiczu wzmocniony monumentalną muzyką i ciągłym, niemalże nawiedzonym, szeptem bohaterów.
Ja przed tym werdyktem chylę czoła.
Drzewo Życia, przeniosło mnie na chwilę do czasów mojego dzieciństwa, do chwil pozornej beztroski, do momentów poznawania świata, do pierwszych poważnych wyborów. Drzewo Życia sprawiło, że zatrzymałem się na sekundę by spojrzeć wstecz i zastanowić się, co sprawiło, że jestem taki jaki jestem. Jakie wydarzenia ukształtowały moją moralność, jakie zdarzenia ukształtowały moje Ja.
Terrence Malick stoi po przeciwnej stronie współczesnego kina realizmu, które każdą historię stara się opowiedzieć dosłownie, na pograniczu paradokumentu, bez zbędnej ornamentyki. Opowieść Malicka pozbawiona metafizyki obroniłaby się z pewnością jako historia rodziny z problemami, byłaby wówczas jedynie - albo aż - kolejnym filmem ukazującym ludzką kondycję przez pryzmat jednostki. Drzewo Życia to jednak pod każdym względem bardziej przemyślany koncept.
To nie jest najlepszy film Terrence'a Malicka. Bez wątpienia jest to jednak jego najodważniejszy film i z pewnością - dla niego - najważniejszy. Gdy obejrzałem Drzewo Życia naszła mnie smutna konkluzja, że po śmierci Stanleya Kubricka i jego 2001: Odysei Kosmicznej, jedynie Terrence Malick jest na tyle odważny a może i szalony by porwać się na zrobienie filmu, który nie tylko zadaje ale też stara się odpowiedzieć na pytanie o przyczyny i sens naszego - mojego - istnienia we wszechświecie.