Pierwsze, jeszcze odległe, jakby nie do końca sprecyzowane przeczucie, dopadło mnie w sobotni poranek. Zepchnąłem je gdzieś na tył głowy, gdzie przeleżało spokojnie kilka godzin. Około piętnastej, gdy wróciłem z - jak co roku - przeuroczych zakupów świątecznych polegających, na kolejno: szukaniu miejsca do zaparkowania, przepychaniu się między zapatrzonymi w sklepowe witryny klientami i staniu w przechodzących ludzką wyobraźnię kolejkach, przeczucie ukłuło drugi raz. Tym razem zerknąłem na szarobure niebo, raczej nie zwiastujące niczego dobrego.
Uporczywa myśl, z każdą godziną rozpychała się w mojej głowie coraz bardziej, tak, że wreszcie około 18-tej postanowiłem zerknąć na prognozę pogody. Na niedzielę od 5:00 do 8:30 przepowiadano konwekcyjny opad śniegu - no tak pomyślałem, w końcu to zima. W najgorszym przypadku będzie jak w pierwszych scenach Gladiatora, w których Russel Crowe w otoczeniu spadających malowniczo płatków śniegu dokonuje przeglądu swoich wojsk.
Siła i Honor!
Mimo to wysłałem chłopakom ostrzegawczego SMSa, nikt jednak nie zrejterował. W niedzielny poranek, przeczucie ukłuło czwarty raz. Wówczas, tuż przed wyjazdem w kierunku Zamku Tęczyn, już miałem pewność, że przyjdzie nam stoczyć fotograficzny pojedynek z matką Naturą. Nie spodziewałem się jednak, jak nierówna będzie to walka i jak szybko, zaledwie potyczka zamieni się w prawdziwą bitwę.
Z zamkowego wzgórza roztaczał się widok na pobliską wieś. W soczyste barwy świtu nad Rudnem uderzył nagle potężny wiatr. W mgnieniu oka przegnał każdy kolor, okupując niebo, ciężkimi, ciemnymi, śniegowymi chmurami. Powoli zaczynał spadać śnieg, który dosłownie w kilka sekund przeistoczył się w nagły desant bieli przesłaniającej cały widok.
Siła i Honor!
Rozpoczęliśmy naszą walkę. Darek walczył niemiłosietnie z brakiem rękawiczek i czapki, chowając zmarznięte ręce po kieszeniach a głowę owijając szalikiem. Adam przez bite dwadzieścia pięć minut walczył by odnaleźć zaginiony dekielek od obiektywu, szukając go niczym amuletu nieśmiertelności by koniec końców znaleźć go w swoim plecaku. Bartek w pojedynkę próbował dokonać nieudanego oblężenia tęczyńskiej twierdzy. Ja natomiast, bezskutecznie walczyłem z auto-focusem, który odmówił posłuszeństwa. W końcu zmuszeni zostaliśmy do wycofania się rakiem na parking. Tam uzupełniliśmy braki glukozy w organizmie racząc się wzmocnioną co nieco kawą. Przegraliśmy bitwę, lecz nie wojnę.
Siła i Honor!
Po burzliwiej naradzie pół godziny później wróciliśmy - chytrze zmieniając trasę - na zamkowe wzgórze. Tym razem naszym oczom ukazał się, wciąż niepokojący lecz już znacznie bardziej baśniowy widok. Przez spowite chmurami niebo, zaczęło nieśmiało przebijać światło słoneczne. Okazało się jednak, że to nie był koniec naszych zmagań.
Darka znów zaatakował mroźny wiatr zmuszając go do dalszej improwizacji w kwestii nakrycia głowy i ochrony dłoni. Adam kolejny raz zgubił dekielek od obiektywu, tym razem innego i dla niepoznaki mnie oskarżył o to jakobym go zapodział. Nie muszę dodawać, że dwadzieścia minut później dekielek odnalazł się w jego plecaku. Bartek znów zniknął z pola widzenia, tym razem tocząc walkę ze swoimi nowym nabytkiem czyli filtrami połówkowymi. Na pocieszenie pozostał mi jedynie fakt, że zniknęły problemy z moim auto-focusem a to za sprawą taką, że przestałem używać sprawiającego kłopoty obiektywu, pożyczając na chwilę cacko Adama.
Wreszcie ujrzeliśmy Zamek Tęczyńskich w pełnej okazałości i barwach. W czasach swojej świetności była to imponująca twierdza stanowiąca dumę rycerstwa polskiego. To w murach tego Zamku Jagiełło więził ważniejszych jeńców krzyżackich wziętych do niewoli w czasie bitwy pod Grunwaldem.
Siła i Honor!
Śnieg wreszcie ustąpił. Powoli zaczęło się rozjaśniać również nad pobliskim Rudnem.
Niewyspani, zmęczeni, zmarznięci lecz zadowoleni ruszyliśmy w kierunku Katowic, gdzie dojechaliśmy bez incydentów nie licząc - niemalże udanej - próby dostania się na autostradę drogą techniczną. Do Zamku Tęczyńskiego z pewnością jeszcze wrócimy w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.
Uporczywa myśl, z każdą godziną rozpychała się w mojej głowie coraz bardziej, tak, że wreszcie około 18-tej postanowiłem zerknąć na prognozę pogody. Na niedzielę od 5:00 do 8:30 przepowiadano konwekcyjny opad śniegu - no tak pomyślałem, w końcu to zima. W najgorszym przypadku będzie jak w pierwszych scenach Gladiatora, w których Russel Crowe w otoczeniu spadających malowniczo płatków śniegu dokonuje przeglądu swoich wojsk.
Siła i Honor!
Mimo to wysłałem chłopakom ostrzegawczego SMSa, nikt jednak nie zrejterował. W niedzielny poranek, przeczucie ukłuło czwarty raz. Wówczas, tuż przed wyjazdem w kierunku Zamku Tęczyn, już miałem pewność, że przyjdzie nam stoczyć fotograficzny pojedynek z matką Naturą. Nie spodziewałem się jednak, jak nierówna będzie to walka i jak szybko, zaledwie potyczka zamieni się w prawdziwą bitwę.
Z zamkowego wzgórza roztaczał się widok na pobliską wieś. W soczyste barwy świtu nad Rudnem uderzył nagle potężny wiatr. W mgnieniu oka przegnał każdy kolor, okupując niebo, ciężkimi, ciemnymi, śniegowymi chmurami. Powoli zaczynał spadać śnieg, który dosłownie w kilka sekund przeistoczył się w nagły desant bieli przesłaniającej cały widok.
Siła i Honor!
Rozpoczęliśmy naszą walkę. Darek walczył niemiłosietnie z brakiem rękawiczek i czapki, chowając zmarznięte ręce po kieszeniach a głowę owijając szalikiem. Adam przez bite dwadzieścia pięć minut walczył by odnaleźć zaginiony dekielek od obiektywu, szukając go niczym amuletu nieśmiertelności by koniec końców znaleźć go w swoim plecaku. Bartek w pojedynkę próbował dokonać nieudanego oblężenia tęczyńskiej twierdzy. Ja natomiast, bezskutecznie walczyłem z auto-focusem, który odmówił posłuszeństwa. W końcu zmuszeni zostaliśmy do wycofania się rakiem na parking. Tam uzupełniliśmy braki glukozy w organizmie racząc się wzmocnioną co nieco kawą. Przegraliśmy bitwę, lecz nie wojnę.
Siła i Honor!
Po burzliwiej naradzie pół godziny później wróciliśmy - chytrze zmieniając trasę - na zamkowe wzgórze. Tym razem naszym oczom ukazał się, wciąż niepokojący lecz już znacznie bardziej baśniowy widok. Przez spowite chmurami niebo, zaczęło nieśmiało przebijać światło słoneczne. Okazało się jednak, że to nie był koniec naszych zmagań.
Darka znów zaatakował mroźny wiatr zmuszając go do dalszej improwizacji w kwestii nakrycia głowy i ochrony dłoni. Adam kolejny raz zgubił dekielek od obiektywu, tym razem innego i dla niepoznaki mnie oskarżył o to jakobym go zapodział. Nie muszę dodawać, że dwadzieścia minut później dekielek odnalazł się w jego plecaku. Bartek znów zniknął z pola widzenia, tym razem tocząc walkę ze swoimi nowym nabytkiem czyli filtrami połówkowymi. Na pocieszenie pozostał mi jedynie fakt, że zniknęły problemy z moim auto-focusem a to za sprawą taką, że przestałem używać sprawiającego kłopoty obiektywu, pożyczając na chwilę cacko Adama.
Wreszcie ujrzeliśmy Zamek Tęczyńskich w pełnej okazałości i barwach. W czasach swojej świetności była to imponująca twierdza stanowiąca dumę rycerstwa polskiego. To w murach tego Zamku Jagiełło więził ważniejszych jeńców krzyżackich wziętych do niewoli w czasie bitwy pod Grunwaldem.
Siła i Honor!
Śnieg wreszcie ustąpił. Powoli zaczęło się rozjaśniać również nad pobliskim Rudnem.
Niewyspani, zmęczeni, zmarznięci lecz zadowoleni ruszyliśmy w kierunku Katowic, gdzie dojechaliśmy bez incydentów nie licząc - niemalże udanej - próby dostania się na autostradę drogą techniczną. Do Zamku Tęczyńskiego z pewnością jeszcze wrócimy w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.