niedziela, 3 stycznia 2016

Arcos de la frontera

Gdy wchodzimy w zacieniony zaułek dobrą chwilę trwa nim nasze oczy, oślepiane blaskiem pobielonych ścian zaczynają rejestrować szczegóły. Małolata z ospale kroczącym na smyczy labradorem; balansujące na granicy jarmarcznego kiczu i sztuki kontrastujące swym intensywnym kolorem z wszechobecną bielą religijne ceramiki zdobiące sąsiednie elewacje; wiszące na murach doniczki, w których kwitną kwiaty, tak chyba trochę na przekór surowej przyrodzie; uchylone drzwi prowadzące wprost do sklepiku, w którym lokalny sprzedawca głośno rozmawia z dwoma policjantami w przepoconych mundurach. Na chwilę przerywają swoją dyskusję przyglądając się nam w ciszy, jakby czekając aż wejdziemy do środka i zastanawiając się pewnie przy tym, ile z ich dyskusji byliśmy w stanie zrozumieć. Wchodząc szepczemy Buenas tardes do tej dosyć osobliwej trójki, po czym kupujemy dwie butelki wody gazowanej, koniecznie z lodówki, a dla dziewczyn lody i mrużąc oczy ponownie wychodzimy wprost w czekającą na nas na zewnątrz, ciężką od tego przeklętego upału andaluzyjską biel.