czwartek, 19 grudnia 2013

Nowe szaty księżniczki...

Marysia wręcz nienawidzi obcisłych podkoszulków, rajstop czy leginsów. Bezbłędnie wyczuwa przy tym każdą metkę, szew czy najdrobniejszą nawet nitkę zmuszając nas do ich usunięcia. Notorycznie podwija rękawy w bluzach, a czasem nawet zdarza jej się to robić z nogawkami spodni, które podciąga sobie powyżej kolan. To samo rzecz jasna dotyczy obcisłych piżam. Dziś zatem postanowiliśmy wraz z Martą zrobić jej psikusa zakładając niewidzialną piżamę. Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem. 

Wychodzimy z wanny, wycieramy ręcznikiem, ręce do góry, lewa, prawa, głowa, a teraz siadamy, nogi do góry, lewa, prawa i już, niewidzialna piżama założona.

- Dobra Marysia, a teraz umyj zęby.
- Tato, ale ja przecież nie mam piżamy...
- Marysia, jak to nie masz jak masz?
- No nie mam, zobacz tata!
- Marysia, masz tylko to jest niewidzialna piżama. Prawda Marta?
- No pewnie. Masz Marysia, tylko jej nie widzisz - Marta ochoczo przyłącza się do spisku.
- Tato! Ja nie mam żadnej piżamy! - irytacja Marysi zaczyna wzrastać.
- Marysia, masz piżamę. Zobacz - zielona koszulka, żółte spodnie. Tylko, że są niewidzialne.
- Tata przestań się wygłupiać! Ja mam goły brzuch i gołe nogi. Tutaj nie ma żadnej piżamy!
- Marysia, wystarczy już! Szoruj myć zęby i koniec gadania - postanawiam być twardy i stanowczy. 

Wówczas Marysia sięga po broń ostateczną.

- Tata, ale zobacz! Ta piżama jest na mnie za ciasna!!!

piątek, 13 grudnia 2013

Mieszkańcy.

Straszne mieszkania. W strasznych mieszkaniach
Strasznie mieszkają straszni mieszczanie.
Pleśnią i kopciem pełznie po ścianach
Zgroza zimowa, ciemne konanie.

Od rana bełkot. Bełkocą, bredzą,
Że deszcz, że drogo, że to, że tamto.
Trochę pochodzą, trochę posiedzą,
I wszystko widmo. I wszystko fantom.

Sprawdzą godzinę, sprawdzą kieszenie,
Krawacik musną, klapy obciągną
I godnym krokiem z mieszkań - na ziemię,
Taką wiadomą, taką okrągłą.

I oto idą, zapięci szczelnie,
Patrzą na prawo, patrzą na lewo.
A patrząc - widzą wszystko oddzielnie
Że dom... że Stasiek... że koń... że drzewo...

Jak ciasto biorą gazety w palce
I żują, żują na papkę pulchną,
Aż papierowym wzdęte zakalcem,
Wypchane głowy grubo im puchną.

I znowu mówią, że Ford... że kino...
Że Bóg... że Rosja... radio, sport, wojna...
Warstwami rośnie brednia potworna,
I w dżungli zdarzeń widmami płyną.

Głowę rozdętą i coraz cięższą
Ku wieczorowi ślepo zwieszają.
Pod łóżka włażą, złodzieja węszą,
Łbem o nocniki chłodne trącając.

I znowu sprawdzą kieszonki, kwitki,
Spodnie na tyłkach zacerowane,
Własność wielebną, święte nabytki,
Swoje, wyłączne, zapracowane.

Potem się modlą: "od nagłej śmierci...
...od wojny... głodu... odpoczywanie"
I zasypiają z mordą na piersi
W strasznych mieszkaniach straszni mieszczanie. 


Julian Tuwim.