środa, 27 lutego 2013

Scenka.

Po tym jak jak kilka lat temu, dwuletnia wówczas Marta, podczas mojej trzydziestopięciosekundowej nieobecności w łazience zdążyła się ogolić moją nieopatrznie pozostawioną na umywalce maszynką do golenia (na szczęście bez większych konsekwencji), staram się unikać pozostawiania dzieci bez nadzoru podczas wieczornych ablucji. 

Czasami jednak bywa tak, że nawet jak się człowiek cholernie stara by nie wychodzić, to jakieś licho go z tej łazienki wywołuje, zasadniczo głównie po to, by mu coś śmiesznego na necie pokazać. Swoją drogą z przerażeniem stwierdziłem, że w ostatnim czasie internet w moim domu służy głównie do rozśmieszania, nic mądrego tam od dawna znaleźć nie mogę. Nie wiem tylko czy to jeszcze internetu czy raczej już moja wina? 

Przechodząc jednak do opowieści o dzieciakach pozostawionych w łazience bez opieki: Tym razem sama na miejscu została Marysia, ze stosunkowo bezpiecznym narzędziem w rękach, mianowicie - szczoteczką do zębów. Po minucie, gdy wróciłem, okazało się, że całe lustro pachnie truskawkami  z tego tylko powodu, że jest całkowicie wysmarowane dziecięcą pastą do zębów. Z uśmiechem godnym hiszpańskiego inkwizytora zabrałem się za wydobywanie zeznań.

- Marysia, co tutaj się stało?
- Tutaj? -  z oczami jak Kot w butach ze Shreka 2 moja młodsza córka nieśmiało wskazała upaprane lustro.
- Tak. Właśnie tutaj.
- To ja nie wiem, tata.
- Jak Marysia nie wiesz? Jak stąd wychodziłem to lustro było czyste, nie było mnie raptem kilka sekund, w łazience byłaś tylko ty, wracam a lustro jest całkiem upaćkane. Samo się nie upaćkało. Przecież tylko ty mogłaś to zrobić Marysia. Jak to się stało?

- Tata! No tylko ja tu byłam, ale ja naprawdę nie widziałam tej scenki!

niedziela, 3 lutego 2013

Mały Łabski

Mieliśmy do dyspozycji zaledwie półtorej godziny i chociaż mapa wskazywała, że dojście do wodospadu powinno nam zająć około 45 minut, mniej więcej tyle samo powrót, to byliśmy przekonani, że damy radę w mniej niż 30. Ruszyliśmy szybko, licząc, że w ten sposób zyskamy prawie pół godziny na rekonesans na miejscu i znalezienie dobrych ujęć. 

Po dwudziestu pięciu minutach bardzo intensywnego marszu ogarnęło nas pierwsze zwątpienie. Niemalże cała droga w kierunku wodospadu biegła asfaltem, co jest zapewne wygodne dla miłośników joggingu lecz nie do końca dla piechurów obutych w górskie buty z cholernie twardą i mało elastyczną podeszwą. Po kilkunastu następnych minutach zaczęliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem mapa, którą się posługujemy nie jest przeznaczona dla rowerzystów. Zegarek nieubłaganie wskazywał czterdziestą już minutę naszego podejścia postanowiliśmy zatem, że dojdziemy jedynie do widocznego nieopodal zakrętu i jeśli tam nie będzie wodospadu to zawracamy. 

Jednak był.

Mały Łabski wodospad w całej okazałości, wersja w poziomie...
...i w pionie.
A tutaj w trochę innym ujęciu.