niedziela, 25 listopada 2012

Dawny Śląsk...

Kilka miesięcy temu Bartek wyciągnął mnie rankiem do miejsca, w którym czas się zatrzymał. Północno-zachodnie rubieże województwa Śląskiego. Olbrzymie połacie pól uprawnych, polne drogi, kilka zaledwie słupów wysokiego napięcia i leśne zagajniki. A w jednym z nich średniowieczna kapliczka. Zbudowana w miejscu, w którym już w czasach pogańskich składano ofiary bogom. Od blisko czterystu lat, okoliczni mieszkańcy spotykają się w tym miejscu by prosić o urodzaj, powrót mężów i synów z frontu, pokój i pomyślność. Stojąc w całkowitej ciszy przerywanej jedynie delikatnym szumem wiatru, przypatrując się temu, co natura malowała na niebie, przestałem się zastanawiać dlaczego akurat w tym miejscu.

Przydrożny krzyż, tuż przy kaplicy Matki Boskie Bolesnej w Goju.
Polna droga wiodąca do kapliczki.
Wschód Słońca nad Świbiem.
Pola.
Poranny spektakl.

czwartek, 22 listopada 2012

#04 Migawki z Chin

Oceanarium w Szanghaju
Po Szanghajskim oceanarium wędrujemy otoczeni chmarą chińskich dzieciaków, które na widok wielu zwierząt przeraźliwie piszczą, brawami nagradzając jedynie skaczące do wody pingwiny. Nieco wyróżniamy się z tłumu (głównie Darek, mnie z moim nikczemnym wzrostem często udaje się wtopić w gawiedź), co powoduje, że od czasu do czasu przeraźliwy pisk dzieciaków wydobywa się również na nasz widok.

Warsztat obróbki Jadeitu.
Jadeit - rzadko występujący minerał, którym szczyci się Pekin. Dawniej ceniony był bardziej od złota. Znalazł swoje miejsce nawet na olimpijskich medalach podczas igrzysk w 2008 roku. W warsztatach takich jak ten, robią z niego wszystko. Począwszy od miniaturowych posążków Buddy za parę dolarów aż po ważące kilkaset kilogramów i osiągające blisko dwa metry długości modele statków, których wartość szacuje się nawet na 50 tysięcy dolarów. Oczywiście, zwiedzanie warsztatu kończy się wyjściem wprost do sklepu, w którym tak na oko jest z miliard różnych rozmiarów figurek. Miejscowi naganiacze są bardzo rozczarowani, gdy wychodzimy bez statku...

Młoda para w plenerze.
Chociaż google, które wie wszystko, nic na ten temat nie mówi, to jestem przekonany, że Garden Bridge w Szanghaju, musi być swoistym Mostem Miłości. Podczas naszej krótkiej przechadzki po nim trafiliśmy na trzy pary, które wybrały to urokliwe miejsce na swój ślubny plener. W Chinach Panna Młoda najczęściej zakłada suknię ślubną w kolorze czerwonym, który jest dla mieszkańców symbolem szczęścia. Ta para postawiła jednak na klasyczny, biały kolor, zadowalając się jedynie czerwonym bukietem. Fotograf za to - jak widać powyżej - poszedł po całości.

wtorek, 13 listopada 2012

#03_Chiny_B&W

Popołudniowa drzemka w Pekinie.
W Pekinie każde miejsce jest dobre na szybką drzemkę. A już w szczególności dospawany do roweru wózek robiący za  przyczepkę. Zresztą mieszkańców stolicy Chin nie sposób prześcignąć w wymyślaniu przeróbek swoich rowerów, motorowerów, skuterów i motorynek. Każdy pojazd dwukołowy jest w pewien sposób spersonalizowany - czasem jedynie jakaś finezyjna naklejka, wstążeczka bądź koszyczek, często, bardziej drastyczny tuning, jak dobudowanie owiewek, przymocowanie drutem dodatkowej przyczepy dla pasażera, czy skonstruowanie specjalnego legowiska dla swojego zwierzaka. Pekińczycy są również wyjątkowymi mistrzami w transportowaniu za pomocą roweru towarów o dużych gabarytach: rury długości ponad 2m, dwie pary drzwi szklanych czy sporo ważący fotel nie stanowią dla nich żadnego wyzwania.

Dworzec kolejowy w Szanghaju.
Wszystkie prace remontowe w Chinach, które udało mi się zaobserwować podlegały tej samej złotej zasadzie jak w Polsce. Jeden człowiek pracował, pozostali koordynowali jego działania wskazując, co i w jaki sposób ma robić. Jedyną różnicę stanowi ilość doradców, która nad Wisłą oscyluje w okolicy trzech osób a w Chinach osiąga czasami liczbę dwucyfrową. Przykładowo na dworcu w Szanghaju wydawało nam się, że trafiliśmy na jakąś zakładową wycieczkę, gdy w rzeczywistości okazało się, że była to jedynie popołudniowa zmiana personelu dworca.

Podróż po Hongkongu.
Taksówką dojedziesz wszędzie. Pod warunkiem, że adres swojego celu podróży masz zapisany po chińsku. Gdy tak nie jest, możesz mieć mały problem. Jeśli sprawa rozbija się o lotnisko lub dworzec kolejowy to pół biedy - odpowiednia gestykulacja, umiejętne naśladowanie dźwięków i po sprawie. Jednak znacznie wygodniej zarówno po Pekinie, Szanghaju jak i Hongkongu poruszać się metrem. Nie dość, że taniej to jeszcze znacznie szybciej a dodatkowo, gdy podróżujesz w godzinach szczytu nie musisz się niczego trzymać i możesz się poczuć jak za dawnych lat w 'młynie' na dobrym koncercie rockowym.

niedziela, 11 listopada 2012

Smak ksiażek

Od czasu do czasu na Krawaciarza wrzucałem wpisy poświęcone ostatnio przeczytanym książkom, szczególnie tym, które wywarły na mnie większe wrażenie. Jako, że wpisy te nijak nie przystają do wiodącej tematyki tego fotograficzno-rodzinnego bloga, od dawna nosiłem się z zamiarem stworzenie osobnego bytu w sieci, w którym mógłbym się dzielić tym, co mi akurat do czytania w ręce wpadło.  I wreszcie, po długich tygodniach odkładania tego na później udało się!

Taadaam!! Powstał smak-ksiazek.blogspot.com

Nie mogę obiecać, że będzie jakoś specjalnie systematycznie.
Nie mogę obiecać, że będzie jakoś specjalnie rzeczowo.
Nie mogę obiecać, że będzie tylko o książkach wybitnych.

Jedyne co mogę obiecać to, że będzie uczciwie i mam nadzieję, że w miarę smacznie.
Niezależnie od tego, co kto lubi.

Zapraszam!

czwartek, 8 listopada 2012

#02_Chiny_B&W

Działalność łączona: Fryzjer + Warzywniak w Fuzhou.
Maszerujemy wzdłuż chińskich ulic Fuzhou z podziwem obserwując setki wnęk, w których urządzone są sklepiki, warsztaty, bary, restauracje i czort jeden wie co jeszcze. Prawdziwie zdumienie wywołuje sąsiadujący z - nazwijmy to - grill barem warsztat stolarski, którego właściciel większą część swojej pracy wykonuje na chodniku. Heblując ramy okienne sprawia, że wióry lecą wprost na położone tuż obok palenisko grilla, czym właściciel smażalni w ogóle się nie przejmuje. Chwilę później trafiamy na łączony z warzywniakiem zakład fryzjerski. Jak jest klient na strzyżenie to się go obcina, jak nie ma - to się pomaga koledze z warzywami. 

Uliczne Xiangqi w Pekinie.
W chińskie szachy w Pekinie gra się wszędzie. Na specjalnych stołach w parkach (trochę jak u nas), w klubach Xiangqi i zwyczajnych restauracjach. Często jednak wystarczy kawałek chodnika, bierki i zwijana plansza do gry. Grająca dwójkę otacza grono obserwatorów-kibiców, pewnie też nierzadko obstawiających wynik partii, widzimy bowiem jak po skończonej rozgrywce nerwowo dzielona jest kasa.

Terminal lotów krajowych w Pekinie, to dobre miejsce na drzemkę.
Czekamy na lot z Pekinu do Fuzhou starając się zrozumieć coś, z tego, co mówi pani w głośnikach. Okazuje się, że nazwę tej samej miejscowości w języku chińskim wymówić można chyba na milion sposobów. O ile nazwa stolicy Beijing brzmi zawsze mniej więcej zgodnie z oczekiwaniami: Bej-dżin (prawie jak Będzin) to już Fuzhou jest za każdym razem wymawiane inaczej. Na lotnisku było Fu-dżu. Nauczyłem się zatem tej nazwy pięknie, żeby zaskoczyć czekających na nas na miejscu Chińczyków tymczasem oni spojrzeli na mnie jak na idiotę i kiedy po kilku minutach bezmyślnego powtarzania przeze mnie Fu-dżu, Fu-dżu... zrozumieli, że chodzi mi o nazwę ich miasta, roześmiali się mówiąc, że wymawia się ją przecież jako Fu-su. Dwa dni później, będąc w Hongkongu, zapytany jakie miasta w Chinach odwiedziliśmy z dumą wymieniłem wszystkie, pięknie akcentując nazwę Fu-su, na co nasi słuchacze pokiwali potakująco głowami i poprawili mnie na Fu-zju.

poniedziałek, 5 listopada 2012

#01_Chiny_B&W

Uliczna jadłodajnia w Fuzhou
W Fuzhou niemalże na każdej ulicy spotykam kilka takich barów i co ciekawe w każdym z nich jest zawsze prawie pełno. Znak, że dają dobrze jeść. Dobrze albo tanio. Przystaję przed wejściem i spoglądam do środka, natychmiast wywołując ciekawskie spojrzenia klientów, którzy są zwróceni akurat w moją stronę. Z daleka widać, że chiński odpowiednik Sanepidu tutaj nie zagląda. Z resztą pewnie nigdzie nie zagląda. Z wewnątrz dolatuje specyficzny zapach miejscowej kuchni, początkowo dość nieprzyjemny ale po kilku godzinach przestaje się na niego zwracać uwagę. Przy wszystkich różnicach to miejsce zaczyna przypominać mi swojskie bary mleczne. Mam ochotę zaryzykować...

Hong-Kong w deszczu

W Hongkongu pogoda zmienia się dosłownie co kilka minut. Gorące słońce, przeplatane intensywną lecz krótkotrwałą ulewą. Prawdziwy przekładaniec. Chowamy się w najbliższym sklepie. Tym razem, jak na złość nie chce przestać padać. Obejrzeliśmy już wszystkie produkty na półkach i nerwowo krążymy u wyjścia. Po drugiej stronie ulicy widzimy ulicznego handlarza, który ma na swoim straganie również parasole. W tej chwili sprzedają się świetnie. Szybka kalkulacja - trzeba przebiec przez dwie jezdnie a to oznacza dwie zmiany świateł i dobrych kilka minut na zewnątrz, a tam prawdziwy prysznic. Wskakuję do sklepu obok - na pierwszy rzut oka jakaś pralnia czy coś w tym stylu. Dziewczyna robi wielkie oczy jak zaczynam jej tłumaczyć, że chcę pożyczyć parasol na kilka minut, żeby pobiec na drugą stronę do handlarza po... parasol. Na szczęście to Hongkong, tutaj wszyscy mówią po angielsku, w Pekinie mógłbym zapomnieć o takiej akcji. Wracam, oddaję parasol dziewczynie z pralni. Stajemy na chodniku i rozkładamy swoje nowe nabytki gdy nagle... przestaje padać.

Narada "starszych" w Szanghaju
Siedzieliśmy w jedynej knajpie w Szanghaju, w której podawano Carlsberga. Co więcej z powodu braku przekonania Chińczyków do tego trunku, ta pięknie usytuowana, tuż na brzegu rzeki Huangpu restauracja, świeciła pustkami. Przez chwilę nie mogłem uwierzyć, że takie miejsce istnieje. Leżąca na delikatnym wzniesieniu, była w magiczny sposób odseparowana od wszechobecnego szumu wielkiego miasta jakim jest Szanghaj. Spoglądaliśmy na nabrzeże zastanawiając się, czy od tłumów maszerujących w dole nie odgradza nas aby czarodziejska szyba. Wyjąłem aparat  żeby zrobić kilka zdjęć zachodzącego nad wieżowcami słońca, gdy nagle mój wzrok przyciągnęła nerwowo rozglądająca się czerwona czapka. Skierowałem obiektyw na żywo dyskutujący tercet. Wielki Brat patrzy.