niedziela, 29 kwietnia 2012

Milczenie Owiec.

Beskid Śląski. Pierwszy raz w tym roku. Tym razem nieco bardziej samochodowo, za to w rozszerzonym o babcię i dziadka składzie. Pierwszy przystanek to Ochodzita. Góra-Pastwisko. Owce przywędrowały do Koniakowa wraz z wołoskimi pasterzami i stanowiły niegdyś główne źródło utrzymania. Sam Koniaków słynie z ręcznie haftowanych koronek, które jak widać poniżej nabyć można okazyjnie nawet podczas wdrapywania się na Ochodzitą.
Negocjacje Handlowe u podnóża Ochodzitej.
Ze szczytu rozciąga się przepiękny widok na całe Beskidy Zachodnie a przy sprzyjających warunkach sięga aż po Tatry. Na Ochodzitej czekały na nas owce, co spowodowało, że Marysia koniecznie chciała je pogłaskać, a Marta uciekała od nich jak najdalej zatykając nos.
Full Wypas.
Pastereczka.
Szefowa Stada.
Połączenie Titanica z Milczeniem Owiec.

Widok z Ochodzitej.
Drugim przystankiem był Trzycatek - miejsce, w którym stykają się granice trzech państw: Słowacji, Czech i Polski (Cierne-Hrcava-Jaworzynka). Jako, że geodezyjny punkt styczny wypada w korycie potoku i jest trudno dostępny, Trzycatek wyróżniają trzy obeliski graniczne reprezentujące państwa.
Rzeczpospolita Polska wsparta przez Magdę, Dziadka i Dzieciaki.
Babcia, Marysia, Magda, Marta i Dziadek.
Trójwieś (Istebna-Koniaków-Jaworzynka) to wciąż najrzadziej odwiedzane miejsce w Beskidzie Śląskim. Miejsce, w którym wciąż można spotkać góralski folklor nie jako turystyczną atrakcję a jako prawdziwy element góralskiego życia. Miejsce, do którego wszechobecna komercjalizacja dociera z opóźnieniem. Na szczęście!

niedziela, 22 kwietnia 2012

Już za momencik...

Powoli zbliża się sezon rodzinnych wypraw w góry. I tych wszystkich atrakcji związanych z  wczesnym wstawaniem (ale my jeszcze chcemy spać!), pakowaniem rzeczy niezbędnych (ale my chcemy swoje pluszowe Hello Kitty wielkości połowy plecaka!), porannym wyjazdem (ale my chcemy jeszcze rysować!), pytaniami podczas wspinaczki (ale daleko jeszcze? a co będzie u góry? a musimy tam wchodzić?), wspinaczką samą w sobie (a my chcemy na barana!) i powrotem (ale my nie chcemy jeszcze wracać!).

Szczerze? Już się nie mogę doczekać!
Tatry Słowackie. Dolina Bystra.
Widok na Dumbier.

Widok ze szczytu Chopka na Dumbier.
... ciut bliżej.
... i jeszcze bliżej.
Tatry latem.
Chopok w świetle zachodzącego słońca.

niedziela, 15 kwietnia 2012

Kato by night


Przez dwa wieczory szwędaliśmy się ze szwagrem w okolicy Dziećkowic penetrując wschodni brzeg w oczekiwaniu na jakiś spektakularny zachód słońca. Szczęście nam jednak - nie licząc dosłownie pięciu minut pierwszego dnia - nie dopisało i poza zawarciem kilku nowych znajomości z jeżdżącymi na swych wypielęgnowanych Komarach i Rometach wędkarzami, nie udało nam się ustrzelić niczego specjalnie ciekawego. W ostatnią noc zatem zmieniliśmy strategię i mimo siąpiącego z nieba deszczu ruszyliśmy w kierunku Katowic, licząc, że może w mieście uda nam się popstrykać co nieco i przetestować nowe szkła Maćka.

Tradycja zobowiązuje, zaczęliśmy przeto od wizyty w Lornecie z Meduzą, która okazała się wyśmienitym remedium na padający deszcz. W znacznie lepszych humorach ruszyliśmy w kierunku kładki nad DTŚ prowadzącej od strony wydziału Fizyki UŚ w kierunku Spodka. Początkowo rozważaliśmy wizytę w Skybarze, tam jednak pstrykać można wyłącznie przez szyby w oknach, pełne - przy takiej pogodzie - kropel. Istniała także obawa, że barze, jak to w barach bywa, skoncentrujemy się za bardzo na innych czynnościach niż fotografowanie.

Na kładce okazało się, że albo mam za niski statyw albo buduje się za wysokie balustrady. Udało mi się jednak wcisnąć obiektyw między belki, co znacznie utrudniało wycieranie szkła z kropel, pozwoliło jednak uchwycić kilka kadrów na Gwiazdy. Prawdziwie industrialny widok rozpoczął się kilkanaście minut później, gdy miasto łaskawie włączyło oświetlenie ulic.
Później rzut oka na druga stronę, w kierunku Ronda. Jak zwykle straszy opuszczony i tym samym nieoświetlony budynek DOKP, który w Katowicach pełni rolę najdroższego bilbordu reklamowego w mieście, a być może i w całym kraju. Swoją drogą ciekaw jestem, co i kiedy tam ostatecznie powstanie. Koncepcja dwóch wieżowców o swojską brzmiącej nazwie Rondo Towers (na siłę ktoś chce nam tu wszystko ponazywać jak w Warszawie) upadła i z początkiem tego roku powinna się była zacząć rozbiórka biurowca, której specjalnie nie widać.
Na koniec przenieśliśmy się na skrzyżowanie Dudy-Gracza z Roździeńskiego, fotografując w kierunku wlotu do tunelu, gdzie można złapać w jednym w kadrze kilka poziomów ulic. Niestety intensywność ruchu spadła, z pewnością do wartości standardowej jak na sobotnią noc, co spowodowało, że nie udało nam się złapać ruchu na każdym z pasów. Na horyzoncie mienił się światłami Altus a my na chwilę poczuliśmy się prawie jak - w wyludnionym, bo wyludnionym - Nowym Jorku.

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Sześć

Odrabiam zaległości czytając na przemian zalegające numery National Geographic i wraz z Galipem wędruję po onirycznym Stambule w poszukiwaniu utraconej przeszłości. Magda wznieca rewolucję na ulicach Limy, bok w bok z Alejandro Maytą. Wieczorami, gdy już pociechy (jak ja lubię to określenie!) śpią nadganiamy Shielda (to już ostatni, siódmy sezon serialu, który bezsprzecznie zasługuje na osobny wpis) i połykamy nowe odcinki Good Wife

Doświadczamy przy tym prawdopodobnie najdłuższej celebrowanych urodzin w historii nowożytnej Europy. Marta w Wielki Piątek skończyła sześć lat, godnie przyjmując zwyczajową porcję prezentów. W niedzielny poranek za to, wraz z Marysią biegały jak szalone w poszukiwaniu upominków od zająca. Później wizyta u babci i dziadka, urodzinowy tort (a nawet dwa!), nowa porcja prezentów i imprezy urodzinowej ciąg dalszy. A to jeszcze nie koniec! Za chwilę pojawi się szwagier, bez forfitera za to z rodzinką a wraz z nimi kolejne prezenty, upominki i atrakcje. Jeszcze tylko wróżka czy inna Elfa robiąca za wodzireja zbliżającej się imprezy dla dzieciaków i wreszcie, po nomen-omen sześciu dniach, koniec!